Kiedy alkoholik słyszy słowo „alkoholik”…

Alkoholizm bywa nazywany chorobą zaprzeczeń. Nietrudno zauważyć, że to właśnie osoba uzależniona o swoim problemie najczęściej dowiaduje się ostatnia. Czasami wydaje się to niewyobrażalne, ponieważ nie ma chyba drugiej choroby o tak niszczycielskim polu rażenia.

Uzależnienie prawie zawsze staje się sprawą nie tylko alkoholika, ale również wszystkich tych, którym jego los nie jest obojętny. Jak to się dzieje, że niejednokrotnie pomimo występowania przewlekłej fazy choroby, przejawiającej się już bardzo dużym stopniem degradacji w sferze zdrowia (marskość wątroby, padaczka alkoholowa, przebyte epizody delirium tremens) czy życia społecznego (utrata rodziny, mieszkania, pracy) osoba uzależniona nadal uparcie twierdzi, że nie ma żadnego problemu z alkoholem, a jedynie sporego pecha w życiu?

Autorzy opowiadań, w których głównymi bohaterami są osoby uzależnione, niejednokrotnie ten aspekt choroby alkoholowej przedstawiają w sposób humorystyczny. Rzeczywiście dla osoby stojącej z boku, to w jaki sposób alkoholik tłumaczy swoje picie i jego negatywne konsekwencje, czasem wydaje się tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne (chociaż sam fakt występowania tak silnego systemu iluzji w głowie osoby uzależnionej WCALE śmieszny nie jest!). W tym miejscu pozwolę sobie przytoczyć za zgodą autora fragment, który być może bardziej zobrazuje to, o czym mówię. Jest to historia osoby uzależnionej, która w swoim własnym przekonaniu trafiła na oddział leczenia uzależnień, tylko dlatego, że jest uboga, brakło jej węgla na opał i chciała gdzieś spędzić mroźną zimę.

„Stało się to, czego chciałem uniknąć za wszelką cenę. Dosłownie w mgnieniu oka zostałem skazany. Wyrokiem był alkoholizm. Pan Stasiu jeszcze długo pastwił się nade mną, rozgrzebując mój życiorys w poszukiwaniu dowodów zbrodni. Ja natomiast czułem straszne rozdarcie wewnętrzne, efektem czego pociłem się jak królik. Za cel nie obrałem sobie bowiem całkowitej utraty twarzy w obecności pozostałych towarzyszy niedoli, którzy nota bene bawili się przednie w czasie okrutnej wiwisekcji dokonywanej na mojej osobie przez terapeutę rodem z piekła. Coniektórzy nawet – podli zdrajcy – postanowili zbombardować mnie pytaniami, na które nie wpadł cholerny Sherlock Holmes z dyplomem magistra psychologii.

Oczywiście, że chciałem zostać w ośrodku, dalej grzać się, stołować i chodzić w czystym, pachnącym płynem do płukania odzieniu. Ale nie za cenę zostania uznanym przez całe odwykowe towarzystwo za pijusa, złomiarza, żula i moczymordę! Nie byłem taki jak oni!

Bardzo chciałem to udowodnić, mówiąc, że „nie piję codziennie”, „nie muszę pić”, „potrafię wytrzymać bez winka nawet miesiąc!” (tu troszkę nadciągnałem fakty, no ale dwa tygodnie to bym na pewno wytrzymał!), „sam nie piję, tylko jak mnie inni namówią”, „wtedy kiedy jest okazja”, „no a poza tym, to wszyscy piją!”. Parłem do przodu niczym buldożer, rozwijając moją linię obrony i zadając pytania, mające zbić przeciwnika z tropu: „co z tego, że piłem przed śniadaniem?”, „we Francji to inaczej piją?”, „a w Czechach?”, „a prezydent to nie pije?”, „a premier?”, „a lekarze?”, „a ksiądz?”. W końcu w obliczu nieuchronnie nadciągającej klęski wytoczyłem najcięższe działa: „A Pan to nie pije Panie Stasiu???.”

Niestety okazało się, że fakty, które wówczas ujawniłem – w mojej opinii zupełnie nieistotne – stały się żelaznymi dowodami na to, że jestem alkoholikiem! (…).”

A zatem co dzieje się z alkoholikiem, kiedy słyszy słowo alkoholik?

Najczęściej słyszy obelgę, wyrok, wyzwisko. Dzieje się tak, dlatego że w naszym społeczeństwie słowo alkoholik w dalszym ciągu nie oznacza osoby, która zapadła na chorobę zwaną zespołem uzależnienia od alkoholu. Słowo to kojarzy się bardzo pejoratywnie. Stereotyp alkoholika  żula, pijusa i moczymordy, który wciąż jest silnie zakorzeniony, powoduje, że osoby uzależnione zaprzeczają swoim problemom z jeszcze większą intensywnością, odrzucając równocześnie proponowaną im pomoc.

Inną przyczyną zaprzeczania istnieniu problemu jest to, że uzależnienie kojarzy się ze słabością. W obiegowej opinii uzależnia się tylko człowiek słabego charakteru albo pozbawiony kręgosłupa moralnego. Są to oczywiście bzdury, ale nadal funkcjonujące w świadomości wielu ludzi. Nikt nie chce być słaby i grzeszny, a przyznanie się do uzależniania właśnie to mogłoby oznaczać.

Czasami paradoksalnie im więcej jest dowodów na to, że życiem człowieka rządzi alkohol, tym bardziej osoba nie chce się do tego przyznać, zrzucając odpowiedzialność za swoje picie na innych ludzi. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ czasem ilość i waga wyrządzonych szkód (sobie i bliskim) jest tak wielka, że prawda o tym staje się nie do udźwignięcia. Włączają się naturalne mechanizmy obronne mające za zadanie chronic poczucie własnej wartości alkoholika. Nie jest łatwo przyznać samemu przed sobą, że syn źle się uczy, bo nie potafi skupić się na nauce z powodu zachowania własnego ojca. To oznaczałoby, że problemem jest ojciec. Pojawiące się w tej sytuacji wstyd i poczucie winy mogą być nie do zniesienia, a więc w ogóle nie są dopuszczane do świadomości. Chęć obrony przed nimi bywa silniejsza od logicznych argumentów i zdrowego rozsądku. Łatwiej jest przyjąć, że syn jest nieukiem i głównym powodem picia.

Osoba uzależniona pije, bo inaczej żyć nie potrafi. A przede wszystkim nie potrafi wyjść z błędnego koła choroby, której ofiarą padła.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.