Wzorce przeżywania smutku przez DDA

sunrise-1642695_640

Ciągłe tłumienie, zakrywanie, nieujawnianie smutku, usilne przełykanie łez – dlatego że nie wypada, dlatego, że to wstyd, dlatego ,że „nie jest jeszcze tak źle”, dlatego że chłopaki nie płaczą, dlatego, że pomyślą, że jestem słaba, bo zobaczą, że sobie nie radzę, ponieważ okaże się, że potrzebuję pomocy i wszyscy się dowiedzą, że nie jest tak świetnie, jak chcę pokazać na zewnątrz. Znacie to?

Niestety taki wzorzec postępowania jest coraz częstszy – prowadzi oczywiście niechybnie do różnych zaburzeń emocjonalnych m.in. depresji. Pozostałości nie wylanych łez zaczynają tworzyć słony osad w zakamarkach naszej psychiki. Z czasem warstwa jest już tak gruba, że zaczyna przypominać twardą skorupę, do której coraz trudniej się dobrać, którą coraz trudniej rozpuścić. Wszystkie emocje – również te przyjemne – odbijają się od niej i pojawia się wrażenie bycia skamieniałym.

Inną konsekwencją takiego stanu rzeczy może być rozlewający się, potężny ocean niewylanych łez, który pod wpływem niewielkich nawet anomalii przekształca się w niszczycielskie tsunami. W takiej sytuacji człowiek staje się niezwykle wrażliwy na najmniejsze nawet bodźce i przestaje kontrolować wylewające się łzy, które połykał przecież tak długo. Niestety najczęściej nie wie już dlaczego płacze, ta dezorientacja i brak kontroli wywołuje ogromne przerażenie i myśl – „chyba zwariowałem, przecież nic takiego się nie dzieje”.

Zawsze płacimy za brak kontaktu z własnymi emocjami, z czasem cena staje się coraz wyższa.

Oczywiście nie jest łatwo wyjść ze starych schematów reagowania emocjonalnego. Trzeba się przecież otworzyć na coś, przed czym latami się uciekało. Aby rozpuścić słoną skorupę i pozwolić na swobodny przepływ emocji potrzeba wiele odwagi i bezpiecznej przestrzeni. Podobnie z oceanem łez – bez zrozumienia i akceptacji tego, że miał prawo się pojawić, że niesie informację, jest swoistym alarmem – trudno znaleźć sposób na poradzenie sobie z nim. A trzeba to robić niespiesznie, z pełną uważnością i szacunkiem dla każdej łzy, która znajduje ujście.

Tutaj nie ma drogi na skróty.

Ale kiedy ten trudny proces dobiega końca i stopniowo wzrasta swobodny przepływ emocji i głęboki kontakt z owym nurtem, człowiek otwarcie, bez lęku i wstydu przyjmuje, to co niesie mu życie. Nie wzbrania się już tak bardzo przed odczuwaniem. A to niezwykle uwalniające uczucie.

Źródła niekonstruktywnego wzorca przeżywania smutku mogą być wielorakie. W mojej pracy z klientami często są to trudne, nierzadko traumatyczne doświadczenia w dzieciństwie, bądź długotrwałe bycie w sytuacji przemocy psychicznej lub fizycznej. Warunki do zbudowania takiego wzorca może tworzyć środowisko rodziny, w której przynajmniej jedno z rodziców nadużywało alkoholu. Doświadczenia odrzucenia, opuszczenia, chaosu, utraty nadziei, powtarzających się rozczarowań i lęku bombardowały wówczas z taką siłą, że bez stworzenia czegoś, co by od nich chociaż trochę odgradzało – psychika młodego człowieka z pewnością uległaby całkowitej destrukcji.  Nie da się być otwartym na uczucia smutku i zranienia, jeśli tak wiele jest momentów, które wywołują te emocje i dodatkowo nie ma się żadnego wpływu na zmianę sytuacji. Jedynym rozwiązaniem staje się zbudowanie mechanizmu, który jak mocna tama będzie skutecznie chronił i odcinał ich napływ.

Czasami jednak podobny mechanizm nie jest efektem tak jednoznacznej krzywdy. Wystarczy, że któreś z rodziców stanie się źródłem przekazu, że płacz jest zły, że płakać nie wolno, nie przystoi, że to wstyd, że nie wolno okazywać słabości. Mali chłopcy nadal często słyszą od swoich ojców, że mężczyzna musi być twardy i nie może się mazać – tym samym smutek, płacz i łzy nabierają negatywnego znaczenia i stają się czymś, czego trzeba unikać za wszelką cenę. Wiele kobiet również nie potrafi płakać – ponieważ w dzieciństwie musiały być silne za siebie i całą rodzinę. Musiały brać się w garść, pocieszać bądź chronić innych i realizować zbyt trudne dla siebie zadania – aby część rodziny mogła przetrwać.

Po jakimś czasie odcinanie smutku, żalu, cierpienia mocno wchodzi w krew. Dopóki ta tama pozwala na przetrwanie w warunkach, na które rzeczywiście nie ma się wpływu – jest ona niezbędna. W którymś momencie jednak człowiek dorasta, wychodzi z alkoholowego bądź pełnego przemocy domu i zaczyna budować swoje życie, wśród zupełnie innych ludzi. Jeśli zapora nadal nienaruszona stoi na swoim miejscu, stopniowo pojawiają się koszty jej „konserwacji i utrzymania”.

Informacje na temat psychoterapii dda: psychoterapia@fajfer.com

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.