„Jestem DDA.” „ Mam to DDA.” Co z tym DDA?

dda

Syndrom Dorosłego Dziecka Alkoholika (DDA) nie jest chorobą. Według niektórych autorów jest to zestaw charakterystycznych sposobów doświadczania i reagowania przez osoby dorosłe, które wychowywały się w rodzinach alkoholowych. W literaturze na ten temat podawane są listy pewnych tendencji w przeżywaniu i zachowaniu. Powstały one zwykle w oparciu o doświadczenia terapeutów w pracy z klientami, których jeden albo oboje rodziców było uzależnionych. W kilku ostatnich postach odnosiłam się do tej literatury, osoby zainteresowane odsyłam na przykład tutaj.

Publikacja psychoedukacyjnych artykułów zawierających listy cech DDA przynosi zarówno korzystne jak i niekorzystne konsekwencje.

Korzyścią na pewno jest to, że ludzie potrafią przyporządkować do czegoś i postawić bardzo wstępnie hipotezy na temat źródeł swoich aktualnych problemów – powiązać je z trudną historią życia naznaczoną alkoholizmem jednego albo obojga rodziców. To powoduje, że z czasem może dojrzewać w nich potrzeba zgłoszenia się na psychoterapię. Zdarza się, że identyfikacja z „syndromem DDA” zmniejsza poczucie wyalienowania i przynosi ulgę (nie jestem jedyny, inni też tak mają), ponieważ znalezienie prostej odpowiedzi na skomplikowane problemy chwilowo odbarcza.

Wadą rozpowszechniania list „cech DDA” jest czająca się gdzieś za rogiem etykieta. „Jestem DDA – to znaczy ten/ta gorsza”. Nadanie takiej etykiety często nie powoduje, że ludzie zgłaszają się po pomoc, a wręcz odwrotnie, zalewa ich ogromny wstyd, bo „nie dość, że sobie nie radzę, to jeszcze jestem DDA”. Zdarza się też, że ktoś zgłasza się na konsultację z już wyraźnie rozwiniętym poczuciem napiętnowania (bo wie pani… ja mam to DDA). Byłam też świadkiem sytuacji, kiedy etykieta DDA powodowała dużą nierównowagę w związku dwojga ludzi. Jedno z nich przerzucało całą odpowiedzialność za wszystko co złe w parze na to, że „ona jest DDA” – tak jakby to miało wszystko wyjaśniać. (Bo od razu przecież wiadomo, kto powoduje problemy. Ten który „jest DDA”…). Takie konsekwencje rozpowszechniania informacji na temat domniemanych cech DDA bywają oburzające.

W swojej pracy zawodowo pomagam osobom wychowywanym w rodzinach alkoholowych już od ponad 10 lat, moje doświadczenie oraz stopniowo przyrastająca przez ten czas wiedza z zakresu psychoterapii i pomocy psychologicznej pozwala mi na wysunięcie wniosku, że „sprawa z tzw. DDA” nie jest tak prosta, jakbyśmy chcieli.

Aktualnie wiadomo, że listy z tendencjami czy „cechami” DDA warto znać, ale myśląc o porządnej diagnozie, która ma być punktem wyjścia do psychoterapii – nie należy się do nich przywiązywać. Dlaczego? Ponieważ grupa osób wychowujących się w rodzinach alkoholowych pod względem przeżywanych już w życiu dorosłym problemów nie różni się znacząco od osób, które wychowywały się w rodzinach „niealkoholowych”. Depresja, zaburzenia adaptacyjne, zaburzenia lękowe, uzależnienia czy zaburzenia osobowości, z którymi zmaga się wiele dorosłych dzieci alkoholików, diagnozujemy na podstawie dokładnie tych samych kryteriów, co u osób bez „rodzinnej historii alkoholowej”, chociaż prawdopodobnie z inną równie poważną i obciążającą historią życiową. Mało tego – pacjenci z grupy DDA przynoszą do psychoterapii tak różne problemy i trudności, o tak zróżnicowanym poziomie złożoności, że nie sposób im pomóc i zrozumieć tego, co się z nimi dzieje tylko i wyłącznie w oparciu o listę cech i przekazanie informacji „jest tak dlatego, że jest pan DDA”. Byłoby to niewybaczalnym uproszczeniem i ignorancją. Pomijam kwestie etyki.

Dlaczego zatem cały czas piszę „DDA”? Dlaczego mój blog nosi nazwę „DDA w drodze do zmiany”? Dlaczego w moich poprzednich postach przytaczałam wnioski autorów na temat syndromu czy też „cech” DDA?

Pewnie dlatego, że jestem jednak świadoma dużych korzyści, o których pisałam wcześniej (dzięki temu spora część osób wie, gdzie się udać po pomoc).

Również dlatego, że nie można całkiem zaprzeczyć, że zaobserwowane i wypisywane tendencje nie są udziałem sporej grupy DDA.

Bardzo prawdopodobnie też dlatego, że syndrom DDA jest mocno zakorzeniony w historii dotychczasowej pomocy psychologicznej i terapeutycznej dla osób wychowywanych przez uzależnionego dorosłego. Przez długie lata taka pomoc była oferowana w ośrodkach leczenia uzależnień, gdzie do tej pory powstają grupy psychoterapeutyczne dedykowane tym osobom. Mało tego, Poradnie Zdrowia Psychicznego nadal kierują osoby z „rodzinną historią alkoholową” w dzieciństwie do ośrodków uzależnień na „terapię DDA”, nawet jeśli aktualnie ludzie Ci chorują na depresję czy zaburzenia lękowe i spokojnie mogłyby podjąć terapię w PZP.

Inna rzecz, że stosunkowo łatwo dostępna psychoterapia dla dorosłych dzieci alkoholików w ośrodkach leczenia uzależnień jest nie do przecenienia. Szeregi pacjentów po ukończeniu terapii w takich ośrodkach zdecydowanie lepiej sobie radzą, ustąpiły lub uległy osłabieniu utrudniające życie objawy nerwicowe bądź depresyjne, osoby te potrafią budować czy też podtrzymać bliskie relacje, rozwijają się zawodowo. Osobiście jednak jestem przekonana, że wszystkie te zmiany dokonały się nie właśnie dlatego, że osoby te były uczestnikami konkretnie grupy „dla DDA”, ale dlatego, że były dobrze prowadzone w terapii indywidualnej i grupowej – przez wykwalifikowanych i zaangażowanych w swoją pracę terapeutów. Odważę się też powiedzieć, że podobne efekty osiągnęłyby w grupie dla osób z zaburzeniami depresyjno-lękowymi czy też po prostu uczestnicząc w dobrze przygotowanej i prowadzonej grupie psychoterapeutycznej dla ludzi. Wiem, że brzmi to zabawnie, ale dla mnie jest jasne, że DDA to po prostu ludzie z bądź bez problemów emocjonalnych. Tak jak osoby wychowane w rodzinach z terminalnie chorym rodzicem mogą mieć bądź nie mieć problemów emocjonalnych. Podobnie jak osoby wychowane przez uzależnionego od hazardu czy narkotyków – z wszystkimi tego konsekwencjami. Oczywiście na przestrzeni lat powstał termin „syndrom DDD” (dorosłe dziecko destrukcji) i kolejna, chyba jeszcze mroczniejsza etykieta, i kolejne listy cech… Równie dobrze jednak możemy założyć, że skoro natura nie wydała jeszcze na świat idealnego rodzica, to wszyscy jesteśmy DDD.

Myślę, że koniec końców dla DDA jednoznacznie wspólne jest tylko to, że rodzic nadużywał alkoholu.

Sama używam terminu DDA niestety również jako skrótu myślowego. Pracując w Poradni Leczenia Uzależnień, która z założenia i wymogów NFZ przyjmuje 3 grupy pacjentów: uzależnionych, współuzależnionych i „DDA”, trudno jest wyzbyć się pewnego rodzaju etykietowania, które wgryzło się niestety nie tylko w umysły pacjentów, ale też psychologów, psychoterapeutów i lekarzy. Jak widać mocno narzuca go również aktualnie funkcjonujący w Polsce system leczenia problemów zdrowia psychicznego.

Na szczęście wszystko się zmienia, również sztywny sposób myślenia o osobach, które mają w doświadczeniu sytuację bycia wychowywanym przez uzależnionego rodzica. To oczywiste, że każdy ma swoją niepowtarzalną historię, na którą nie można przykleić prostej etykiety. Ta historia musi zostać wysłuchana i uszanowana, stanie się również źródłem informacji o tym w jaki sposób aktualnie buduje życie dorosłego człowieka, a w jakim zakresie i dlaczego je ogranicza. Zrozumienie tej historii stanie się punktem wyjścia do poszerzenia wolności i odnajdywania nowych rozwiązań dla starych, a mimo to cały czas w jakiś sposób powracających spraw.

PSYCHOTERAPIA

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.